piątek, 17 lutego 2012

Homo librum #4: Długi Warszawski Weekend

Pod koniec zeszłego tygodnia, nie zważając na mroźne temperatury i tłum na dworcu, wpakowałam się wraz z wypchanym rogalami świętomarcińskimi plecakiem do interRegio. Szczęściem trafiłam na nowiuśki, ogrzewany wagon, więc podróż minęła szybko i przyjemnie. Ale, zapytacie pewnie, po co mi były rogale? Stanowiły one wielkopolski prezent dla M., która zaprosiła mnie do siebie na weekend.


Stary Rynek



Teatr Wielki
I tak, zamiast leżeć w łóżku z wylęgającym się przeziębieniem, przez kilka dni szlajałam się po Warszawie, brałam udział w grze miejskiej na Mokotowie, zwiedzałam Zamek Królewski i wystawę o ostatnim królu, Stasiu A. Poniatowskim i oglądałam "Bajaderę" w Teatrze Narodowym. Pobyt rozpoczęłam jednak od miejsca, które od momentu jego otwarcia zagościło na mojej prywatnej liście "1001 things to see before I die": Muzeum Chopina. 
Muzeum mieści się w pięknie odnowionym pałacu Ostrogskich, przy ulicy Okólnik, zaledwie kilka kroków od Nowego Świata. Ilość obecnych na wystawie pomocy multimedialnych niektórych może przerazić, młodsze pokolenie raczej się nie przestraszy, co nie znaczy jednak, że będzie poprawnie ich używać. Miałam szczęście natknąć się na wycieczkę szkolną (na oko przełom podstawówki i gimnazjum), której członkowie zabawiali się bezmyślnym stukaniem w ekrany, zamiast skupiać się na treściach monitorów. Dla nich postać Chopina to nadal puste nazwisko z podręcznika do muzyki, ewentualnie idealna nazwa dla wódki lub wody mineralnej. Jeśli ktoś jednak wkracza do muzeum z zamiarem dowiedzenia się czegoś, ma szansę odkryć całą masę informacji i ciekawostek. Minusem dla mnie było dość chaotyczne rozmieszczenie sal, stąd kolejność zwiedzania była raczej przypadkowa i jedynie (nie chwaląc się) dobrej orientacji w terenie zawdzięczam fakt, że nie opuściłam żadnego pomieszczenia. Brakowało też niektórych eksponatów w gablotkach, zresztą stanowiły one tło wobec otaczających je mebli i zabawek multimedialnych.







chętnych zapraszam na stronę muzeum:
http://chopin.museum/pl

Żaden wyjazd nie może obyć się bez książki. Należę zresztą do osób, które twierdzą, że książka jest jak dobry przyjaciel i zawsze warto jest mieć ją pod ręką. Na mój długi warszawski weekend pojechał zatem, a jakże, "Długi weekend"- też warszawski, i też pełen przygód.
Mowa oczywiście o kryminale Wiktora Hagena, który stworzył wielowymiarową postać komisarza, kucharza, męża i ojca- Roberta Nemhausera. Aż chciało by się mieć takiego tatę. Zawsze wysłucha, zrozumie, ugotuje coś dobrego, a do tego można postraszyć w szkole kolegów ojcem policjantem (pamiętacie Rufusa z "Mikołajka"?). Nemhauser budzi zaufanie, dzięki czemu podczas spotkań z osobami bardziej kontrowersyjnymi (nie owijający w bawełnę Mario czy tajemniczy prokurator Rajski) czy też podczas przesłuchań kolejnych podejrzanych czytelnik czuje się bezpiecznie. Wątki kryminalne przedzielane są jednak epizodami w restauracji "Czarny Tadek"- miejscu pracy dorywczej komisarza, czy też rozczulającymi domowymi scenkami z udziałem nemhauserowskich bliźniaków- Cyryla i Metodego. Aż szkoda, że ta dwójka pojawia się na stronach "Długiego weekendu" stosunkowo rzadko!
Zręcznie poprowadzona fabuła, różnorodność postaci oraz zaskakujący finisz- oto przepis na dobry kryminał.
Nie pozostaje nic poza sięgnięciem po pierwszą powieść Hagena- "Granatową Krew".
Napiszę jak skończę.
Stay tuned! 


2 komentarze:

  1. Co tam choroba, kiedy czekają nas takie atrakcje. Nie wiem czy nie największa atrakcją był właśnie ów ogrzewany wagon ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. o! A ja nigdy nie byłam w Warszawie - aż wstyd się przyznać :)

    OdpowiedzUsuń