poniedziałek, 28 listopada 2011

W głowie zima i nadchodzące święta, w uszach kolędy, a za oknem nadal jesień.
Denerwuje mnie marketingowy trend rozpoczynania świąt zaraz po Wszystkich Świętych i tabuny św. Mikołajów (czy-jak kto woli- Gwiazdorów) w czerwonych fraczkach, ale ta kiczowatość trwa już kilka lat i niejako wpisała się w przedświąteczną gorączkę.
Skocznym krokiem przemierzam miejskie ulice, zastanawiam się nad prezentami dla poszczególnych członków rodziny i nucę pod nosem kolędy, narażając się na pobłażliwe tudzież zirytowane spojrzenia przechodniów. Ach, jakim wyjątkowym i niedocenionym dobrem narodowym są nasze kolędy! Tradycyjne melodie i okraszone archaizmami niezliczone zwrotki, których słowa pamięta już chyba tylko najstarsze pokolenie.
Od lat w wigilijny wieczór, po uprzątnięciu stołu z kolacji, zasiadam do pianina, a mój kuzyn bierze do ręki skrzypce. Dziadek zazwyczaj podrzucał tytuły utworów i śpiewał wszystkie strofy, próbując nadążyć za naszym szaleńczym tempem (ścigaliśmy się, kto zagra szybciej- co było nieco niesprawiedliwe, bo na skrzypcach gra się melodię jednogłosową, a ja dopełniałam harmonię i musiałam opanować nierzadko 10 palców równocześnie). Dziadek z wyjątkową cierpliwością znosił te wybryki, by za chwilę rzucić propozycję kolejnej kolędy lub pastorałki.

W tym roku Dziadek nie zasiądzie z nami do stołu. Nie pogrozi nam żartobliwie przy wręczaniu prezentów i nie ponarzeka na pogodę. Ale my nie zarzucimy tradycji kolędowania i sami zagramy i zaśpiewamy, mając w pamięci mocny i czysty głos Dziadka.




poniedziałek, 21 listopada 2011

Magia wyobraźni- Mary Blair

Kiedy byłam mała, marzyłam (między innymi) o tym, żeby zostać ilustratorką w studiu Disneya. Walt Disney był moim guru, potrafiłam godzinami szkicować i kolorować. Niestety życie potoczyło się inaczej, nie trafiłam na ASP i nie zostanę zawodową ilustratorką, ale rysunek praktykuję na każdym wykładzie :]


Jedną z moich ulubionych ilustratorek jest Mary Blair. Jej kolorowe, pełne pogody ducha i podszyte subtelną dawką humoru rysunki zawładnęły wyobraźnią wielu osób. Sprawiają, że aż chce się śpiewać, skakać i powrócić do czasów dzieciństwa, kiedy nie miało się tylu obowiązków i można było całe dnie przesiedzieć na kanapie przeglądając książki z obrazkami. Ale właściwie kto powiedział, że teraz tak się nie da?


Mary Blair to amerykańska artystka urodzona w Oklahomie w roku 1911. Po dwóch latach pracy dla MGM opuściła studio, by w roku 1940 dołączyć do załogi Walta Disneya. Początkowo pracowała nad projektem Dumbo oraz wczesną wersją Zuzi i Hultaja (Lady and the Tramp). W czasie powstawania kolejnych filmów (m.in. Kopciuszek, Alicja w Krainie Czarów) sprawowała już bardziej odpowiedzialne stanowiska (concept artist i color stylist). Po ukończeniu Piotrusia Pana, Blair opuściła studio i pracowała jako ilustratorka w wydawnictwie Golden Books. W latach 60-tych Disney zwrócił się do niej z prośbą o projekty atrakcji dla powstającego parku rozrywki: Disneylandu.
Mary Blair była pierwszą kobietą, która otrzymała wyróżnienie „Disney Legend”. Jej szerokie źródła inspiracji sięgają współczesnej sztuki komercyjnej (projekty Vogue, okładki New Yorkera) oraz sztuki ludowej, zwłaszcza pełnej barw kultury amerykańskiego południa.  Blair zmarła w roku 1987, jednak jej prace nadal stanowią natchnienie dla kolejnych pokoleń twórców. 

















sobota, 12 listopada 2011

Biała bluzka

Czarny obrotowy fotel na środku pustej sceny, w nim elegancko ubrana blondynka. Zmęczona całodniowym bieganiem po świętującej swe imieniny ulicy świętego Marcina zamykam oczy. Do mych uszu dochodzi niski, zachrypnięty głos. "Twoja, Elżbieta".

Pierwszy raz udało mi się zobaczyć spektakl warszawskiego Teatru Polonia, i to nawet nie w stolicy- teatr w Święto Niepodległości dał gościnny występ w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Ascetyczną przestrzeń, ozdobioną jedynie sylwetkami skromnego składu zespołu muzycznego oraz przytłaczającym szarością szablonem pałacu kultury, Krystyna Janda wypełniła emocjami. Jej Elżbieta- bohaterka monodramu Agnieszki Osieckiej pt."Biała bluzka" to osoba nieprzystosowana do życia, miotająca się między narzuconymi jej przez PRL-owski reżim obowiązkami (kartki, zaświadczenia z byłego miejsca pracy), niewyjaśnioną relacją z niejakim Andrzejem oraz zachowaniem suwerenności.Tytułowa biała bluzka- wyprasowana, czekająca na założenie- to symbol wbicia się w określone ramy, przyjęcia narzuconej nam roli. Elżbieta ma z tym problem.
Prapremiera tej scenicznej minipowieści miała miejsce w roku 1987, w tej samej co teraz obsadzie realizatorskiej: Magda Umer (reżyseria), Krystyna Janda (główna rola) i Janusz Bogucki (opracowanie muzyczne). Trudno mi opisać, jaki wówczas odebrano tą sztukę, nie było mnie jeszcze na świecie. Dzisiaj z pewnością inny wydźwięk wywoła wśród widzów pamiętających czasy stanu wojennego, a inny wśród moich rówieśników, dla których materiał filmowy stanowiący kontrapunkt do monologu Elżbiety to tylko historia znana z podręczników szkolnych i opowieści rodziców.
Tekst monodramu napisany został sprawnie, żywym językiem, na przemian bawił widzów dowcipnymi spostrzeżeniami, by chwilę później ugodzić strzałą realizmu. Mimo wszystko postaci zarysowanej przez Jandę nie można do końca wierzyć. Jej nadekspresja, momentami nawet sceniczny szał każą, mimo współczucia, zachować dystans. Nieufność potęguje chrapliwy, pełen gorzkiej ironii głos, którym aktorka wykonuje zręcznie wplecione w akcję piosenki.
Zastanawia mnie, jaki jest procent Osieckiej w Elżbiecie. Na ile Osiecka sama toczyła bój z otaczającym ją światem, a na ile bohaterka to wykwit wnikliwej obserwacji otoczenia i postać hipotetyczna. Elżbieta jest właściwie w każdym z nas. Kiedy odkładamy na później sprawy do załatwienia, bo "o 3 popołudniu nie ma sensu za nic się zabierać" (cytuję z pamięci), kiedy kłócimy się z naszym głosem rozsądku i świadomie podejmujemy złych wyborów. Jak często chce nam się zakładać białą bluzkę? 

http://www.teatrpolonia.pl/biala-bluzka/

poniedziałek, 7 listopada 2011

Homo filmens #3: Pina

Drobna i chuda, z długi prostymi włosami związanymi w ciasny kok. Wystarczyło jednak spojrzeć w duże, wyraziste oczy by pojąć, że ma się do czynienia z kimś absolutnie wyjątkowym. 

Pomysł nakręcenia filmu zapadł jeszcze za życia twórcy, choreografki 
i dyrektorki artystycznej Tanztheater Wuppertal Pina Bausch. Niestety, nie doczekała ona realizacji- zmarła w roku 2009 na raka, w wieku 68 lat. Wim Wenders nie zaniechał jednak planów i tak powstała "Pina". 
Wybierając się dzisiaj do kina na tą produkcję nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. Zanim skończyła się pierwsza scena czułam, że film mnie oczarował.  
Niesamowite ludzkie emocje, głęboka refleksja nad humanizmem, wyśmienite pomysły teatralne i choreograficzne. Bausch była geniuszem w swoim fachu. Potrafiła wydobyć z tancerzy należących do jej zespołu podświadome uczucia, jednym komentarzem budziła w nich natchnienie i żądzę dalszych poszukiwań. Dokument stanowi właściwie wybór scen z poszczególnych spektakli, które przeplatają się z wypowiedziami "osieroconych" członków zespołów Tanztheater Wuppertal Pina Basuch. A wbrew pozorom niebanalna to grupa: młodsi, starsi, niscy, wysocy, Europejczycy, Azjaci, czarni, biali, beztroscy i doświadczeni przez życie. Pełen przekrój społeczeństwa. Widząc ich fascynację i swoistą miłość do ich choreografki aż czuje się zazdrość, że właśnie oni mieli możliwość obcowania z tak inspirującą osobą. 
Pewne momenty na zawsze zostaną w pamięci. Cudownie ludyczne Święto Wiosny, tańczone boso na zasypanej ziemią estradzie; Café Müller z Piną miotającą się po omacku w pokoju pełnym krzeseł; Vollmond i wodne igraszki zręcznie wplecione w choreografię. 
Kontrapunkt dla archiwum konkretnych sztuk stanowią etiudy taneczne wykonywane przez tancerzy w przestrzeni miejskiej. Jeśli wsiadając do tramwaju przypomni mi się humorystyczna scena z poduszką kręcona z metrze, z pewnością wybuchnę śmiechem, a pozostali pasażerowie wezmę mnie za wariatkę. 

Taniec współczesny wychodzi do ludzi, odbija ich emocje, problemy i żądze za pomocą ruchu, wnika w najskrytsze elementy naszej psychiki. Stanowi doskonałe narzędzie komunikacji. Używając uniwersalnego języka fizyczności przekracza granice czasu i kultury. Jeśli umiejętnie się go wykorzysta, można przekazać 
o wiele więcej niż za pomocą słów. Pina była w tym mistrzynią. 

Pina
reż.Wim Wenders
Niemcy, 2011