W głowie zima i nadchodzące święta, w uszach kolędy, a za oknem nadal jesień.
Denerwuje mnie marketingowy trend rozpoczynania świąt zaraz po Wszystkich Świętych i tabuny św. Mikołajów (czy-jak kto woli- Gwiazdorów) w czerwonych fraczkach, ale ta kiczowatość trwa już kilka lat i niejako wpisała się w przedświąteczną gorączkę.
Skocznym krokiem przemierzam miejskie ulice, zastanawiam się nad prezentami dla poszczególnych członków rodziny i nucę pod nosem kolędy, narażając się na pobłażliwe tudzież zirytowane spojrzenia przechodniów. Ach, jakim wyjątkowym i niedocenionym dobrem narodowym są nasze kolędy! Tradycyjne melodie i okraszone archaizmami niezliczone zwrotki, których słowa pamięta już chyba tylko najstarsze pokolenie.
Od lat w wigilijny wieczór, po uprzątnięciu stołu z kolacji, zasiadam do pianina, a mój kuzyn bierze do ręki skrzypce. Dziadek zazwyczaj podrzucał tytuły utworów i śpiewał wszystkie strofy, próbując nadążyć za naszym szaleńczym tempem (ścigaliśmy się, kto zagra szybciej- co było nieco niesprawiedliwe, bo na skrzypcach gra się melodię jednogłosową, a ja dopełniałam harmonię i musiałam opanować nierzadko 10 palców równocześnie). Dziadek z wyjątkową cierpliwością znosił te wybryki, by za chwilę rzucić propozycję kolejnej kolędy lub pastorałki.
W tym roku Dziadek nie zasiądzie z nami do stołu. Nie pogrozi nam żartobliwie przy wręczaniu prezentów i nie ponarzeka na pogodę. Ale my nie zarzucimy tradycji kolędowania i sami zagramy i zaśpiewamy, mając w pamięci mocny i czysty głos Dziadka.