sobota, 24 grudnia 2011

Przed zapaleniem choinki

[...] A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?),
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: "Gdzieś pan był tyle lat?"
"Wędrowałem przez głupi świat".
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
że już wzeszła Gwiazda na niebie,
że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata, płynie 
kolęda na okarynie:
LULAJŻE, JEZUNIU,
MOJA PEREŁKO, 
LULAJŻE, JEZUNIU, 
ME PIEŚCIDEŁKO. 

Konstanty Ildefons Gałczyński,
Przed zapaleniem choinki, VII Powrót 
1947


Tym, którzy przypadkiem trafiają na tego bloga życzę magicznych świąt, w których symbolika wypiera konsumpcyjny kicz. Starajcie nie kłócić się z rodzinami (choć tyle czasu spędzonego w ich towarzystwie to nierzadko prawdziwa próba charakterów) i docenić to, że SĄ.
Bo, jak to mawiali Starsi Panowie:

Rodzina nie cieszy, nie cieszy, gdy jest, 
Lecz kiedy jej nima
Samotnyś jak pies.


I, na zakończenie, apel do wszystkich:
śpiewajcie kolędy! żeby ta stopniowo zanikająca tradycja, jak wiele innych, nie zniknęła z naszego życia.



poniedziałek, 19 grudnia 2011

Krasnale

Kiedy zbudziłam się po raz pierwszy, w pokoju było jeszcze ciemno. Wciągnąłem w nozdrza zimne, suche powietrze. Chłód przeszywał całe mieszkanie, toteż opatuliłam się szczelniej przyjemną w swym cieple i miękkości kołdrą. Musiałam przysnąć jeszcze na pewien czas, bo kiedy znowu rozchyliłam powieki pomieszczenie przeszywała strużka światła, w której bezładnie tańczyły cząsteczki kurzu. Trzeba będzie przerwać wylegiwanie i zabrać do pracy, mieszkanie samo się nie posprząta!
Gdy byłam mała, wierzyłam, że pod podłogą żyją krasnale. Całe plemiona, które nic, tylko czekają, aż zasnę, po czym przełażą przez sęki w parkiecie i harcują po całym pokoju. Bezkarnie buszują w szufladach, bawią się w chowanego między pluszakami i grzebią w zeszytach szkolnych. Oczywiście skrzaty te doskonale znały swoje granice, w mgnieniu oka potrafiły opuścić posterunki i zniknąć z pola widzenia. Nigdy nie udało mi się przyłapać ich na gorącym uczynku. Szkoda, wcisnęłabym takiemu ścierę do ręki i wyznaczyła poletko do posprzątania. Pewnie trzeba by pilnować tych małych urwipołciów, zamiast wykonywać polecone zadania oblewałyby się wodą z miniaturowych wiaderek i rzucały w siebie nawzajem ścierkami, ale to i tak lepsze i ciekawsze od samodzielnego sprzątania.
Cóż, jeśli nawet krasnale istnieją, po takim apelu już nigdy mi się nie pokażą. W końcu kto na ochotnika zgłosiłby się do robienia porządków? 


obrazek znaleziony w internecie