wtorek, 22 stycznia 2013

Szczęście

Jednym z moich noworocznych postawień było bardziej regularne prowadzenie bloga. 
Niestety! Proza życia nie pozwala tak często pisywać, jak bym chciała, a wokoło sporo się dzieje... 
Ostatnio często zastanawiam się czym jest szczęście i jak do niego doprowadzić. Wiem już, że nie wystarczy  znaleźć kwiatu paproci, wiele lat temu spędziłam z kuzynami całą wigilię nocy świętego Jana szukając go. Zrywaliśmy liście paproci i kładliśmy je pod poduszki, i takie tam. Szczęście nie przyszło, przyszła za to wkurzona sąsiadka i ochrzaniła nas za zmasakrowanie jej ogródka. 
Nie wiem, skąd te melancholijne myśli. Może te to kwestia tzw. Blue Monday, które niedawno miało miejsce, a może ponurych, zimowych dni. Z reguły nie lubię tego typu rozważań, kojarzą mi się z ckliwymi łańcuszkami szczęścia i z kiepskimi demotywatorami wrzucanymi na facebooka przez dawne koleżanki z podstawówki. Trudno jednak kompletnie zlekceważyć ten temat, zwłaszcza, że ma on też bardziej głęboki wymiar. 

Polecam poniższy link, może umieszczona w nim prezentacja okaże się pomocna w odnalezieniu odpowiedzi na nurtujące pytania: 



czwartek, 3 stycznia 2013

Noworocznie

Moje doświadczenia z ostatnich kilku lat pokazują, że najlepiej nie planować sylwestrowej nocy zawczasu - zazwyczaj padnie jakaś spontaniczna propozycja, której nie da się odrzucić. Podobnie było i w tym roku, więc, zamiast spędzenia wieczoru na kanapie przed telewizorem, niespodziewanie wylądowałam w... Krakowie!
Świętowanie nadejścia nowego roku na krakowskim rynku to niezapomniane przeżycie, zwłaszcza jeśli chodzi o uciekanie przed strugami świeżo otwartego szampana oraz przepychanie się przez podpity, falujący tłum zgromadzony pod estradą koncertową.

W sylwestrowe przedpołudnie centrum miasta tchnęło jeszcze spokojem:







Podczas spaceru po starówce zajrzałam również do Massolitu: krakowskiej księgarni wspomnianej w ostatnim numerze Archipelagu, w "Mini-przewodniku po polskich księgarnio-kawiarniach" (numer tu pobrania Tutaj). Bibliofilski klimat, istny labirynt korytarzy i moc półek oraz tytułów rzeczywiście robi wrażenie, chociaż trudno było mi do końca zorientować się w działach. Przy wejściu można zgarnąć mapkę, która powiedzie nas przez gąszcz regałów. Ogólnie atmosfera rodem z "Władcy Ksiąg" ("The Pagemaster"), filmu mojego dzieciństwa. 

Z żalem opuszczałam Kraków. Podczas pobytu widziałam ciekawe miejsca, poznałam wiele nowych osób, brałam też udział w kilku rzeczowych, dających do myślenia dyskusjach (a jakże trudno obecnie o sensownych rozmówców oraz o czas na wymianę poglądów!) 

Zobaczymy co przyniesie nowy rok. Może kolejne, spontaniczne wyjazdy i spotkania?