Wróciłam. Jak syn marnotrawny (albo raczej córka). Nie oczekuję przyjęć i fajerwerków, zresztą nie ma jeszcze czego świętować. Co prawda obie sesje zdane, a dzisiaj obroniony licencjat, ale od wyczekiwanych wakacji dzieli mnie jeszcze obrona pracy magisterskiej. Dopiero wtedy będę mogła odetchnąć i oddać się błogiemu lenistwu. Godzina zero wybije w poniedziałek.
Tak, to był ciężki rok. Tym bardziej cieszę się z lata, z możliwości kładzenia się w środku nocy i porannego wylegiwania, niespiesznych śniadań, wycieczek rowerowych, spacerów po lesie, kąpieli w jeziorze, podróży, odwiedzin znajomych, spontanicznych wypadów, czytania książek nie związanych tematycznie ze studiami.
Już za parę dni, za dni parę....
źródła zdjęcia: internet
Powodzenia! Trzymam kciuki! Po obronie licencjatu już pewnie wiesz, że stresu to dużo kosztuje, ale zupełnie nie potrzebnie ;-)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy cieszyć się że tych studiów koniec czy mamy oboje płakać już za wczasu ?:P
OdpowiedzUsuńJa już po!:D Nie ma co marnować łez, życie może w przyszłości okazać się jeszcze cięższe, a teraz trzeba cieszyć się wakacjami!!! słońce, rower, las, jezioro... wreszcie :)
Usuń