niedziela, 22 kwietnia 2012

Homo librum #6: Tolkien

Lekko przyblakłe zdjęcie przedstawia starszego, postawnego pana w marynarce z fajką w zębach, można by rzec, typowego profesora brytyjskiego uniwersytetu. Temu panu jednak- prócz spraw związanych z wykładami, pracami egzaminacyjnymi i obowiązkami rodzinnymi- coś jeszcze chodziło po głowie. Uważał, że jego wymysły nie zainteresują nikogo poza wąskim krągiem krewnych i znajomych; szczęśliwie dla nas zdecydował się wydać swe prace. JRR Tolkien 3 stycznia skończyłby 120 lat. Przyszły filolog już od dzieciństwa tworzył własne języki, po matce przejął zamiłowanie do ozdobnych czcionek i eksperymentowania ze stylem pisma. W miarę dorastania rozwijały się jego zainteresowania literaturą, językoznawstwem, mitologią nordycką, językami: zwłaszcza staroangielskim, walijskim i łaciną. Może z powodu wczesnego osierocenia, a może w wyniku narodzin w południowej Afryce i późniejszym przybyciu do Anglii- odczuwał Tolkien pewien brak zakorzenienia. Ukochał angielską ziemię i zapragnął stworzyć dla niej coś, czego nie odnalazł w swoich licznych podróżach w literaturę i kulturę staroangielską- rodzaj mitologii.
Zaczęło się od wierszy i opowiadań, które, po wprowadzeniu rozmaitych zmian, ostatecznie utworzyły Silmarillion. Tolkien nigdy nie miał wrażenia wymyślania Śródziemia, miejsca akcji wszystkich jego dzieł- twierdził, że on jedynie "odkrywa" coś, co istnieje. Podobnie było z nazwami miejsc, imionami bohaterów, z ich losami. Któregoś dnia, podczas poprawiania pracy studenta, napisał na kawałku papieru zdanie: "W małej norce mieszkał sobie pewien hobbit". Tak narodziła się historia o Bilbo Bagginsie, adresowana właściwie do dzieci, ale znajdująca fanów również wśród starszych czytelników. Dzięki Hobbitowi Tolkien nawiązał współpracę z wydawnictwem Stanley&Unwin, które jakiś czas później wydały również, prócz kilku mniejszych utworów, najważniejsze tolkienowskie dzieło: Władcę Pierścieni.
Po raz pierwszy "spotkałam" Tolkiena pod koniec podstawówki, kiedy koleżanka pożyczyła mi Hobbita. W gimnazjum omawialiśmy Drużynę Pierścienia (pierwszy tom Władcy), wtedy też do kin wchodziła pierwsza część trylogii Jacksona, a hobbity tłumnie zalewały media; Frodo Baggins pojawiał się nawet na opakowaniach płatków śniadaniowych. Potem szał na Śródziemnie przygasł, w moim przypadku powrócił niedawno za sprawą audycji w Programie 2 Polskiego Radia. W wyniku tego przeczytałam:

JRR Tolkien: Hobbit, czyli Tam i z Powrotem (po raz drugi, a co!)
JRR Tolkien: Listy wybrane
Humphrey Carpenter: JRR Tolkien: Wizjoner i marzyciel 
JRR Tolkien: Pan Błysk







Najbardziej niespodziewanym odkryciem był chyba Pan Błysk (ang. Mr Bliss), a zwłaszcza pięknie wydana książka wydawnictwa Prószyński i S-ka zawierająca tekst po polsku oraz- równolegle- facsimile oryginalnej wersji pisanej ręką Tolkiena. Opowiadanie powstało bardzo szybko i miało na celu zabawienie tolkienowskiej latorośli, w czym ogromną rolę grają humorystyczne rysunki autorstwa samego pisarza. 





Resztę książek, zwłaszcza większe dzieła, zostawię na lato. Najlepiej na lato roku 2012, ale, patrząc na moją dlugą listę tomiszczy, które mam w planach przeczytać, nie mogę sobie tego obiecać. 

3 komentarze:

  1. Uwielbiam Tolkiena, szkoda, że już nie mam tyle czasu, co kiedyś by się zagłębiać w tej jego światy... Gdy byłam młodsza uchodziłam za eksperta od Tolkienowskiej twórczości :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja tez darzę miłością tego brodatego Pana i jego dzieła :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Auroro i Jagodo: bardzo dziękuję za regularne odwiedziny, naprawdę to doceniam :) A na wniknięcie w świat Tolkiena nigdy nie jest za późno! Zresztą do Hobbita lepiej wrócić zanim w grudniu wejdzie na ekrany wersja filmowa...

    OdpowiedzUsuń