niedziela, 1 stycznia 2012

Homo filmens #4: Bergmanowskie światy

Krótko po świętach, gdy dom pachnie jeszcze wigilijnymi potrawami, a każdy kąt rozświetla blask świec, ma człowiek największą chęć na oglądanie filmów o Bożym Narodzeniu. Ile jednak można śledzić losy sadystycznego Kevina, który szpanuje ogromną chatą i kartę kredytową ojca? O nie, dosyć dyktatu amerykańskich producentów. Wróćmy do naszych czcigodnych europejskich korzeni. Proszę Państwa, oto Ingmar Bergman i jego "Fanny i Aleksander" ("Fanny och Alexander", 1982).
Szwecja, grudzień 1907. Zaczyna się sielankowo. Od świątecznie udekorowanych, luksusowych wnętrz domu możnego rodu Ekdahl aż chce się pędzić na zakupy do IKEI. Pięknie przybrane choinki, stół uginający się od wigilijnych specjałów i liczna, szczęśliwa rodzina, tańcząca po domu w takt pogodnych piosenek.
W tej idyllicznej scenerii kryją się jednak ludzkie dramaty i namiętności. Ogólna radość stanowi przykrywkę dla rozterek, które przeżywają członkowie rodziny. Babcia (Gun Wållgren),dawniej piękna aktorka, stanowi ostoję dla swego rodu, rozpamiętując zarazem minione lata. Syn Gustav Adolf (Jarl Kulle), choć z pozoru przykładny mąż, ma słabość do kobiet (zwłaszcza do młodych służących). 

Panujący w domu spokój kończy się wraz z nagłą śmiercią kolejnego syna, Oscara (Allan Edwall), który razem z żoną Emilie (Ewa Fröling) prowadzi teatr. Osieraca dwójkę dzieci, tytułową Fanny (Pernilla Allwin) i Alexandra (Bertil Guve). Film, dotąd kostiumowy obyczaj o szwedzkiej rodzinie klasy wyższej, płynnie przechodzi w mieszankę dramatu i thrillera, by następnie- po bliskim spotkaniu z mrożącą krew w żyłach rodziną biskupa Edvarda Vergerusa (Jan Malmsjö)- przenieść się w klimat psychodelicznego teatru absurdu.  

Dla wytrzymałych polecam wersję 5- godzinną, dla tych mniej wytrwałych- zaledwie 3 godziny z Bergmanem i jego światem, balansującym na cienkiej granicy snu i jawy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz