Świętowanie nadejścia nowego roku na krakowskim rynku to niezapomniane przeżycie, zwłaszcza jeśli chodzi o uciekanie przed strugami świeżo otwartego szampana oraz przepychanie się przez podpity, falujący tłum zgromadzony pod estradą koncertową.
W sylwestrowe przedpołudnie centrum miasta tchnęło jeszcze spokojem:
Podczas spaceru po starówce zajrzałam również do Massolitu: krakowskiej księgarni wspomnianej w ostatnim numerze Archipelagu, w "Mini-przewodniku po polskich księgarnio-kawiarniach" (numer tu pobrania Tutaj). Bibliofilski klimat, istny labirynt korytarzy i moc półek oraz tytułów rzeczywiście robi wrażenie, chociaż trudno było mi do końca zorientować się w działach. Przy wejściu można zgarnąć mapkę, która powiedzie nas przez gąszcz regałów. Ogólnie atmosfera rodem z "Władcy Ksiąg" ("The Pagemaster"), filmu mojego dzieciństwa.
Z żalem opuszczałam Kraków. Podczas pobytu widziałam ciekawe miejsca, poznałam wiele nowych osób, brałam też udział w kilku rzeczowych, dających do myślenia dyskusjach (a jakże trudno obecnie o sensownych rozmówców oraz o czas na wymianę poglądów!)
Niech to będzie udany rok! Też spędzałam Sylwestra w Krakowie, ale bardziej kameralnie. Do Massolitu muszę wpaść w niedługim czasie. Może nawet jutro.
OdpowiedzUsuńTo prawda - spontany są najlepsze!
OdpowiedzUsuńChoć ja sylwestra nie lubię, ale za to w nowym roku życzę wszystkiego co najlepsze :)