sobota, 27 lipca 2013

Nie pisałam, bo.... czytałam. Nie ma nic lepszego podczas upałów (poza masowym wcinaniem lodów i kąpielami w jeziorze) niż usadowienie się w leżaku pośród działkowej połaci traw i zagłębienie się w lekturze. 

Na pierwszy ogień poszedł Świat Zofii Josteina Gaardera. Lektura dość wymagająca, w zasadzie wykład filozoficzny przeplatany wątkami fabularnymi. Powieść przeznaczona jest dla nastolatków (tytułowa bohaterka to 15-latka), ale nie wiem, czy byłaby dla nich wystarczająco ciekawa i zrozumiała. Ja mam o dekadę więcej, a w indeksie zaliczenie z filozofii, toteż cierpliwie znosiłam wywody książkowego profesora, Alberto Knoxa. Niestety nie mam na podorędziu żadnej 15-latki, aby zweryfikować moje przypuszczenia. 



Młodzież z pewnością nie pogardziłaby za to kolejną pozycją książkową tych wakacji: serią o Panu Samochodziku Zbigniewa Nienackiego. Powieści te czytałam po raz pierwszy w czasach podstawówki, teraz ich świat odkrywa mój młodszy brat, od września - gimnazjalista. Podkradam mu kolejne książki i połykam jedna za drugą, przypominając sobie poszczególne intrygi, inne odkrywając na nowo. Niesamowite, jak interesująco Nienacki ukazuje polską przyrodę i zabytki historyczne. Po co płacić kokosy i lecieć na Rodos, skoro można rozbić namiot na brzegu mazurskiego jeziora i przeżyć równie, a nawet bardziej emocjonujące chwile? 



Co ciekawe, nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na fakt, że prawie wszyscy bohaterowie powieści to osoby dorosłe. W pozostałych książkach panował dziecięcy świat: głównymi postaciami były dzieci, a dorośli występowali jedynie w charakterze troskliwych/okrutnych rodziców, przebiegłych przestępców, ewentualnie nauczycieli czy mentorów. W Panu Samochodziku dziećmi grającymi w fabule bardziej istotną rolę była trójka harcerzy (Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewiórka), w poszczególnych częściach zdarzały się jeszcze pojedyncze przypadki innych dziecięcych postaci. 
Jednak najbardziej fascynujące w książkach Nienackiego są kobiety. Silne, niezależne, inteligentne, zdecydowane osiągnąć cel (np. Karen Petersen z P.S. i Templariusze, Miss Kapitan z P.S. i Winnetou), a nawet jeśli z początku zdają się być delikatne i skupione na własnej urodzie, z upływem fabuły pozytywnie zaskakują czytelnika. 
Część o Templariuszach czytałam szczególnie uważnie, zwracając uwagę na wszelkie ustępy poświęcone historii zakonu. Już za kilka dni moja noga stanie na Bornholmie, gdzie przez pewien czas przebywali, a - według legendy - w jednej z rotund ukryli swój skarb. Dlatego czas skończyć pisać post i uczyć się tajemnych znaków templariuszy.... 






źródło zdjęć i obrazków: internet 

niedziela, 14 lipca 2013

Zmysły

Wolne dni, jak zawsze, płyną zdecydowanie za szybko. Wieczory mijają w mgnieniu oka, leniwe poranki niezauważalnie przechodzą w popołudnia. No i pogoda jakoś mniej wakacyjna się zrobiła. W sam raz na siedzenie w poznańskim Pawilonie Nowej Gazowni i poznawanie tajników sound designu w filmie animowanym w ramach festiwalu Animator. Zbudowaliśmy mikrofony kontaktowe, obejrzeliśmy kilka klipów o tzw. foley artists, zapoznaliśmy się z filmem, który mamy na nowo udźwiękawiać. To niesamowite, jakie dźwięki uzyskać można za pomocą przedmiotów codziennego użytku, dobrego nagłośnienia i programu komputerowego z rozmaitymi efektami. Kubki plastikowe, nasionia siemienia lnianego, balonik, nawet opakowanie płatków kukurydzianych - przy odrobinie inwencji wszystko to może się okazać źródłem sample'a godnego filmu animowanego. Co ciekawe, po kilku godzinach takich eksperymentów słuch wyostrza się i dostrzega artystyczny potencjał wszelkich odgłosów otaczającej nas rzeczywistości. Słuch, wzrok, smak, węch, dotyk..... Wiem, że to banalnie oczywiste, ale fajnie mieć zmysły. 

A poniżej moje najnowsze odkrycie muzyczne i najsłodszy teledysk roku: Edward Sharpe & the Magnetic Zeros w piosence That's What's Up! 


czwartek, 11 lipca 2013

Zdefiniować siebie

Dziwne uczucie. Wychodzisz z uczelni z poczuciem, że już ani razu nie musisz tam wracać, chyba, że po to, aby odebrać dyplom. Ale wcale nie wiesz, czy się cieszyć, czy nie, studenckie życie było bezpieczne i odgórnie określone. 
- 15 minut wstydu, dyplom na całe życie - mówili znajomi. W moim przypadku było to ok. 20 minut, ale spędzone "dość" przyjemnie (o ile można takiego przymiotnika użyć do opisania egzaminu). Nawet wylosowane zagadnienie okazało się dość przystępne, i tak w poniedziałkowe południe zostałam Magistrem Sztuki. 
Coś się kończy, coś innego się zaczyna. Dziś o poranku wsadziłam do pociągu A. wraz z jej licznym tobołami. Wraca do domu po rocznym pobycie w Polsce na stypendium, powinna właśnie wsiadać na pokład samolotu, który zabierze ją z powrotem to Nowego Jorku. Przez ten rok bardzo się zaprzyjaźniłyśmy i dużo rozmawiałyśmy o życiu, studiach, planach na przyszłość. A. znalazła już swój dream job, jutro ma rozmowę z dyrektorem. Ja nadal poszukuję. 
A w międzyczasie zapełniam czas innymi rzeczami. W sobotę w Poznaniu rozpoczyna się Festiwal Animator,  w sierpniu - Transatlantyk. Dostałam też maila o przyjęciu mnie do tegorocznego projektu Polskiego Narodowego Chóru Młodzieżowego: 

11 pełnych śpiewu dni we Wrocławiu, koncerty w trzech miastach, nowi ludzie. Cudownie :) 




fot. Internet

wtorek, 2 lipca 2013

Powrót

Wróciłam. Jak syn marnotrawny (albo raczej córka). Nie oczekuję przyjęć i fajerwerków, zresztą nie ma jeszcze czego świętować. Co prawda obie sesje zdane, a dzisiaj obroniony licencjat, ale od wyczekiwanych wakacji dzieli mnie jeszcze obrona pracy magisterskiej. Dopiero wtedy będę mogła odetchnąć i oddać się błogiemu lenistwu. Godzina zero wybije w poniedziałek. 
Tak, to był ciężki rok. Tym bardziej cieszę się z lata, z możliwości kładzenia się w środku nocy i porannego wylegiwania, niespiesznych śniadań, wycieczek rowerowych, spacerów po lesie, kąpieli w jeziorze, podróży, odwiedzin znajomych, spontanicznych wypadów, czytania książek nie związanych tematycznie ze studiami. 
Już za parę dni, za dni parę.... 




źródła zdjęcia: internet